"Każdy powinien sobie przypomnieć czy w życiu nie zaznał czegoś dobrego od kogoś innego. Jeżeli tak, to powinien też zwrócić uwagę na fakt czy on komuś innemu pomógł już w jakiś sposób. Czy odpłacił dobrocią za to co otrzymał. Program stypendialny Stypendia św. Mikołaja daje mu ku temu wielką szansę.
Oczywiście, że najlepiej, żeby nie było potrzeby takich stypendiów, żeby każdego było stać na studiowanie tam gdzie chce, ale to jest fikcja. Ten program może pomóc integrować się ze swoją dawną szkołą czy uczelnią. Może też dać szansę na odpłacenie za coś, co się dostało.
Zaliczyłem kilka szkół, ale nie ze względu na to, że się źle uczyłem tylko przez na liczne przeprowadzki. Pierwsza była maleńka szkółka w domu nauczycielki w Zabrodziu koło Soliny, gdzie dwie klasy uczyły się jednocześnie. Po prostu dom, dom z ogródkiem do którego wychodziliśmy na zajęcia WF-u. Trzeba było potańczyć między kwiatami ?zasiali górale proso, proso. Od końca do końca boso, boso?... To były pierwsze moje zajęcia z wychowania fizycznego.
Do tej szkoły chodziłem tylko rok, bo do drugiej klasy chodziłem już do nowej zbiorczej szkoły gminnej w Bóbrce. I tam była już profesjonalna, szkoła z nowiusieńką salą gimnastyczną. No ale też trochę swojskich, wiejskich klimatów było. Pamiętam, że nasza polonistka, która oprócz tego, że była nauczycielką to zajmowała się jakimiś rolniczymi sprawami i przyprowadzała do szkoły krowę. Krowa była przypięta obok boiska szkolnego i zajmowała się sama sobą, a my w tym czasie mieliśmy lekcje. Bardzo sympatycznie to teraz wspominam. Nie wiem ile osób w Polsce może się pochwalić, tym że polonistka przyprowadzała im krowę na lekcje.
Potem przeprowadziliśmy się do miasta wielkiego - jak mi się wtedy wydawało - bo do Sanoka. Tam dokończyłem edukację w Szkole Podstawowej nr 1. Właśnie tam zaczęły się takie moje artystyczne wybryki. Występowałem w akademiach, grałem starego młynarza, ojca paru córek, które mogły mieć za mężów tylko żołnierzy...
Później było II Liceum Ogólnokształcące. Szkoła w starych, po austriackich koszarach. Bardzo miło wspominam ten czas i to miejsce. Nawet jestem bardziej zżyty z kolegami z liceum niż z ludźmi ze studiów. Nie dlatego, żeby ci ze studiów byli gorsi, tylko mieliśmy więcej czasu, natomiast na studiach, na drugim roku praktycznie wszyscy już gdzieś pracowaliśmy.
Było sporo zabawnych historii, jakie przydarzyły mi się w czasach szkolnych. Pamiętam jak kolegami z klasy, chcąc uniknąć paru zajęć przed świętami Bożego Narodzenia postanowiliśmy natychmiast założyć chór męski Interrigalto Sanoviensis. 16 chłopaków występowało w tym chórze, oczywiście mieliśmy śpiewać kolędy. Nikt z nas do końca żadnej kolędy nie znał, ale nie szkodzi. Poszliśmy do naszej wychowawczyni, powiedzieliśmy, że założyliśmy chór i chcielibyśmy całą szkołę zaprosić na koncert kolęd. Nasza wychowawczyni poszła do dyrektora, dyrektor powiedział, że bardzo proszę, zwołali całą szkołę i my przez 45 minut śpiewaliśmy 3 kolędy, no może do 4. Efekt był taki, że uniknęliśmy jednej lekcji.
Sam korzystałem ze stypendiów. Pamiętam, że były one niewielkie, ale zawsze to jakoś pomagało w życiu. Na studiach dostałem stypendium naukowe, które pozwalało mi pokryć koszty wynajmu pokoju. To było duże odciążenie dla rodziny. Podejrzewam, że mógłby być kłopot z opłaceniem mieszkania i utrzymania się na studiach w Warszawie, także to stypendium było bardzo pomocne.
Dobrze by było nie zapominać o swoich korzeniach. O tym, że teraz są tam jacyś młodzi ludzie, którzy stają czasami przed dylematem iść na studia czy nie. Ja wiem, że takie wątpliwości są. Mam stały kontakt z moim liceum. Nauczyciele, często moi koledzy, opowiadają że ktoś nawet bardzo zdolny zastanawia się czy powinien iść na studia bo wie, że jego rodziny nie będzie stać na jego wyjazd, utrzymanie czy poniesienie kosztów samej nauki. Dlatego zanim uczelnia się na nim pozna, że jest to ktoś wart stypendium, to dobrze by było by miał szansę się pokazać. Czyli nawet utrzymanie na pierwszym roku. To jest coś bardzo ważnego.
Słowo solidarność trzeba zrozumieć na nowo. Troszeczkę przypomnieć, że ono nie ma tak naprawdę wyłącznie skojarzenia politycznego. Przez wiele lat hasłem solidarność posługiwali się różni ludzie albo żeby zrobić jakąś karierę, albo żeby dostać jakieś stanowisko. Moim zdaniem należy przywracać temu słowu pierwotne znacznie. Solidarność to rodzaj pozytywnego stosunku do drugiego człowieka i świadomość, że jeden człowiek drugiemu może w jakiś sposób pomóc. W przeróżny sposób, ale każdy każdemu. Jak ktoś mówi ja nie mogę, bo to mi należy pomagać, to się bardzo często myli. Wystarczy się rozejrzeć i zobaczyć, że zawsze jest jakiś sposób by pomagać innym."