"Do szkoły chodziłem na Mokotowie, konkretnie do SP nr 70. Muszę powiedzieć, że to była niezła szkoła i dosyć kameralna. Jak na czasy peerelowskie było nie najgorzej. Pewnie jest mało młodzieży i dzieci, które bardzo kochają szkołę jako instytucję. Jeśli chodzi o mnie, to miałbym więcej powodów do narzekań gdybym trafił do szkoły ogromnej, do molocha. A ja właśnie miałem to szczęście, że po pierwsze moja szkoła była rzut beretem z domu, dosłownie sto metrów, a po drugie były tylko dwie klasy równoległe - A i B. Także myślę, że nie można narzekać.
Potem było XLII Liceum Marii Konopnickiej przy Madalińskiego. Uczyła mnie świetna polonistka - Pani Teresa Wiśniewska. Była patriotką, która się nie bała. Realizowała program i mówiła o rzeczach niedozwolonych w tamtych czasach. Wspominała o autorach, którzy byli zakazani, wspominała o wydarzeniach, które były przemilczane. Zapraszała czasami gości. Kiedyś odwiedził nas prof. Bartoszewski. Nie pamiętam już tematu spotkania, ale sama obecność takiej osoby to było coś.
W trakcie nauki w szkole i na studiach nie korzystałem ze stypendiów. Natomiast już jako osoba dorosła przyznano mi dwa stypendia międzynarodowe. Jedno aktorskie - w Wielkiej Brytanii, a drugie amerykańskie dla dramatopisarzy. To już było w latach osiemdziesiątych. Bardzo dużo dały mi te stypendia. To było dla mnie bardzo interesujące: kontakt z inną kulturą, z ludźmi z różnych stron świata.
Widzę ogromny sens w przyznawaniu stypendiów. Nasze państwo nie jest niestety na tyle silne, żeby zapewnić tego typu wsparcie, więc trzeba sobie pomagać. Chciałbym namówić kilka osób, aby wsparli taką ideę i przyłączyli się do niej. Warto uświadomić sobie, że w Polsce mieszka bardzo dużo osób, żyjących na skraju ubóstwa. Oraz to, że życie w naszym kraju nie kręci się tylko wokół Warszawy i kilku innych dużych miast."