"Dzieci utalentowane często nie mają możliwości dalszego rozwoju. Znam kilka uzdolnionych osób, które nie poszły do szkoły teatralnej, ponieważ uważały, że nie było ich na to stać. Musiałyby jednocześnie pracować a przy takim rozłożeniu zajęć jakie jest w szkole aktorskiej jest to praktycznie niemożliwe.
Powinno się wspierać ludzi, którzy są utalentowani. Myślę, że Stypendia św. Mikołaja to bardzo ważny program. Świetna idea, która uświadamia, że nawet niewielkie wsparcie finansowe od pojedynczych osób, gdy solidarnie zbiorą się w grupę, może być nieoceniona pomocą.
Chodziłam do szkoły muzycznej imienia Grażyny Bacewicz i bardzo mile ją wspominam. To kilka lat spędzonych z bardzo fajnymi ludźmi. Przede wszystkim ze wspaniałymi pedagogami. Z perspektywy czasu, tym bardziej doceniam ich starania, bo przecież w szkole muzycznej wyrabia się dwieście procent normy. Podstawowe przedmioty obowiązkowe idą w parze z muzycznymi: praktyką i teorią. Trzeba mieć dużo samozaparcia, żeby unieść ten wysiłek, ale też ludzi, którzy cię wspierają, zwłaszcza, że gdy ja ćwiczyłam na skrzypcach, koledzy z podwórka spędzali miłe chwile na trzepaku.
Pamiętam cudownego nauczyciela od skrzypiec. Dzięki niemu robiłam ogromne postępy. Nadrobiłam cały rok, bo przyjęto mnie do drugiej klasy. Był bardzo wymagający, a ja starałam się sprostać jego wymaganiom. Pamiętam dobrze jedną lekcję, na której stałam przejęta przed nim i grałam. Nosiłam wtedy modne bardzo rybaczki. Gdy skończyłam i w napięciu czekałam na opinię, on powiedział: "Nie wydaje mi się, żeby trzeba było aż tak bardzo podwijać spodnie, nie widzę tu żadnych kałuż". Był profesjonalistą. Widocznie uważał, że skrzypce to poważny instrument i nie wypada grając na nim świecić gołymi łydkami.
A jak bardzo byłam przejęta moją szkołą, może świadczyć fakt, że kiedyś przygotowując się do lekcji, którą w ramach zadania miałam sama poprowadzić, tak zapamiętale odgrywałam rolę pani profesor, że zapomniałam o lejącej się wodzie do wanny i zalałam sąsiadów.
Najważniejszą naukę jaką wyniosłam ze szkoły muzycznej, to głębokie przekonanie, że jeśli coś zaczynasz - to musisz to skończyć. Nawet jeśli pojawia się jakiś kryzys, zwątpienie - nie można się poddawać, trzeba to przejść i dopiąć sprawę do końca. To dzięki przepracowanym kryzysom tym bardziej czuje się smak satysfakcji ze skończonego dzieła.
Dzieci utalentowane często nie mają możliwości dalszego rozwoju. Znam kilka uzdolnionych osób, które nie poszły do szkoły teatralnej, ponieważ uważały, że nie było ich na to stać. Musiałyby jednocześnie pracować, a przy takim rozłożeniu zajęć jakie jest w szkole aktorskiej jest to praktycznie niemożliwe.
Wiele razy, dzięki tej lekcji udawało mi się przewalczyć trudne zawodowe chwile. Kiedy buńczucznie wkroczyłam na rynek wydawniczy z audiobookiem "Pippi Pończoszanki" i gdy, początkowo nieświadoma zagrożeń, natykałam się na coraz to nowe rafy i przeszkody, wydawałoby się nie do pokonania, powtarzałam sobie słowa mojej bohaterki "Nie martwcie się o mnie, ja sobie zawsze dam radę!", które z pełną premedytacją uczyniłam leitmotivem całego tego zamieszania pt: "Jungowska czyta Pippi". Mam wrażenie, że trening z podstawówki przyniósł rezultat.
Mam kontakt z moją dawną szkołą do dzisiaj. Z chęcią wystąpiłam w koncercie promującym młodych zdolnych muzyków z tej szkoły. Oczywiście nie miałam odwagi, po latach przerwy, aby zagrać przy nich na skrzypcach - przeczytałam poezję. Śpiewająco, mam nadzieję.
Nagle w liceum okazało się, że mam nadmiar wolnego czasu. Zrezygnowałam ze szkoły muzycznej i zaczęło mi tej dyscypliny brakować. Dyscypliny i pasji. Szczęśliwe trafiłam do ogniska teatralnego Haliny i Jana Machulskich przy Teatrze Ochoty. I tu kolejny dar od losu. Spotkałam ludzi, którzy tak naprawdę zaważyli na całym moim życiu. To przez nich, a raczej dzięki nim zdałam do szkoły teatralnej.
W szkole teatralnej, muszę się pochwalić, odnosiłam sukcesy. Miałam nawet stypendium naukowe za dobre oceny, które najczęściej wydawałam na odrobinę luksusu jakim był kotlet devolay w Zapiecku. Na wiele więcej nie starczało. Wtedy stypendium było dla mnie tylko rodzajem wyróżnienia, prestiżu. Przy wsparciu rodziców, które mam nadzieję nie było dla nich mordercze, mogłam spokojnie studiować. Dzisiaj jest inaczej - często stypendium jest ratunkiem, jedyną szansą by w móc studiować. Większość studentów musi równolegle pracować, być może jest to też szkoła życia, ale wydaje mi się, że jeśli ktoś poważnie myśli o rozwijaniu swoich zdolności, co więcej, ma talent, który powinno się hołubić, to każda inicjatywa, każde wsparcie finansowe, które pozwala na naukę bez strachu, że nie starczy na wynajęcie pokoju, czy na jedzenie, jest nieoceniona."